August 2010 - III. Guča



     Chcąc - nie chcąc Serbię w świecie kojarzy się z Kusturicą, Bregoviciem, wojną i trębaczami (kolejność przypadkowa, bo sporna). Tych ostatnich woła się głównie na wesela i pogrzeby. Jednak żeby zobaczyć prawdziwe trąbkowe szaleństwo trzeba się udać na południe Serbii, do Guczy. Tam co roku w sierpniu odbywa się Festiwal Trąbki (Sabor Trubača). Trwa cały tydzień. Zjezdżają się tam trębacze z całej Serbii (ale nie tylko, bo Gucza z roku na rok przyciąga coraz więcej cudzoziemców. Ponoć w 2010 roku w Guczy zagrało 2000 trębaczy, z czego aż 400 stanowili obcokrajowcy).





     Na dużej scenie od popołudnia zobaczyć można koncerty - dętych ansambli i nieco znańszych gwiazd (Bregović przyjeżdża chyba co roku i zwykle przyciąga największe masy, w 2010 byli też m. in. Shantel - ten od Disco Partizani - i Sanja Ilić). Jednak proszę nie myśleć, że cała Serbia zjeżdża się do Guczy na występy gwiazd!
     Główną atrakcją są coroczne zawody o tytuł Złotej Trąbki Świata. I to jest coś, przy czym dopiero kopara opada. Przekonał się o tym m.in. Miles Davis, który parę lat temu postanowił odwiedzić Sabor (powiedział później: I didn't know you could play trumpet that way!).





   Nocami uczestnicy saboru oblepiają żywą masą pomnik trębacza w centrum Guczy, trębacze oblegają kafany i ulice, za odpowiedni dinar przylepiony na czoło lub włożony do trąby (ponoć trzeba upchać tak głęboko jak tylko się da - żeby trębacz nie mógł wyciągnąć) odgrywają hity na życzenie. Z każdej strony rozbrzmiewa Mesečina, Kalashnikov i Caje sukarije




     Na każdym kroku natrafić można na sprzedawców z probówkami wypełnionymi rakiją lub z plastikowymi kontenerami, takimi samymi jak do segregacji śmieci, lecz wypełnionymi lodem i puszkami piwa (co do obecności tego lodu pewności nie mam - ale jakiś system tam jest, bo piwo jest zimne). A potem już tylko mieszają się dźwięki, słowa i kolory... Pamiętam, że jednego poranka, o wschodzie słońca głaskaliśmy małe kózki u stóp góry* (nie wiem skąd się tam wzięły, najprawdopodobniej po prostu się tam pasły całe lato).


*gdzieś tam

     Gucza wciąż stanowi w w Serbii punkt sporny - miejsce niezwykle malownicze, spontan, esencja serbskości, tradycji i zabawy, a przecież tym samym obciach przez duże O, prostactwo, nacjonalizm i rozrywka dla miłośników Pinka (papkowanej telewizji, w której na chwilę obecną lecą już chyba tylko i wyłącznie niesmaczne, a w dodatku niesamowicie nudne reality-shows). Kocioł, jakich na Bałkanach wiele.

     Ja w tym kotle bawiłam się prześwietnie i nasyciłam się dźwiękiem trąbki na cały rok. Możliwe, że Serbowie mogą wytrzymać więcej - mi wystarczyły 3 dni, by w głowie oddzwaniało mi jeszcze przez wiele dni. I totalnie nie mogę sobie wyobrazić przeniesienia takiej imprezy na polski grunt. Bo do czego by można było porównać Guczę? Do Mrągowa? Country przecież z naszą ludowizną niewiele ma wspólnego. Prędzej do dożynek... ale to jednak dalej nie to. Specyfika ta jest absolutnie nieprzetłumaczalna i taką by ją trzeba było zostawić. 



































   

1 komentarz:

  1. Guca na Twoich zdjęcia bardziej przypomina jakieś miejsce w Indiach albo gdzieś na drugiej półkuli, np. na Karaibach niż peryferie Europy. Ten klimat jest i w ujęciach i w kolorystyce zdjęć. Wyczuwa się upał, wilgoć, roślinność jakąś tropikalna, uroda trębaczy (ojczyzną Cyganów, sorry Romów, są Indie, zapewne stad to skojarzenie). Bardzo interesujący artykuł.

    OdpowiedzUsuń