Oktobar 2010 - Beograd, Parada Ponosa

*"śmierć pedałom/nie będzie gej parady!"

10.10.2010. 10:00 

     Taką datę wyznaczyli organizatorzy Parady Dumy (Parada Ponosa) w Belgradzie.
Parada miała się rozpocząć od zbiórki uczestników w parku Manjež. Następnie miał się odbyć eskortowany przez policję przemarsz przez centrum miasta, który planowano zakończyć "imprezą" dla uczestników w SKC-u (Studentski Kulturni Centar). Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że na pewno nic nie pójdzie gładko i zgodnie z planem, jednak niepokój był o tyle większy, że nie było wiadomo czego się spodziewać po przeciwnikach manify. Paradę poprzedzał Tydzień Dumy, urozmaicony różnymi imprezami towarzyszącymi. Były queerowe wystawy, koncerty, debaty, promocje książek etc. Niektóre wymagały specjalnej ochrony. Wieść o nich rozchodziła się tajnymi kanałami, a miejsce wydarzenia było nieznane - dopiero na 2 godziny przed planowanym rozpoczęciem rozsyłane były smsy z adresem (jeśli ktoś nadal miałby jakieś wątpliwości - imprezę gejowską w Belgradzie można rozpoznać po kilku zaparkowanych przed wejściem 'sukach'). Bardzo miło wspominam atmosferę tych imprez. Choć pamiętam też zstępującą aurę niepokoju, kiedy w rozmowie nagle padał temat niedzielnej parady - a padał często.
     Niedzielnego poranka zaraz po przebudzeniu włączyłam TV - nie musiałam długo skakać programach, ponieważ  większość stacji nadawała bezpośrednią relację z centrum. Sceny były dantejskie i szybko przestałam żałować, że zaspałam. O dołączeniu do marszu w trakcie nie było mowy, gdyż Polacy i Serbowie mają zupełnie odmienne wizje dotyczące tego jak powinny wyglądać gej-parady. U nich nie dość, że całkiem spora część centrum została odcięta od ruchu - również pieszego, to grupa uczestników była całkowicie odizolowana. Machali kolorowymi transparentami, lecz był to pokaz przeznaczony wyłącznie dla telewizji. Przechodniów w ogóle nie dopuszczono, istniało par stref, które trzeba było pokonać, by dołączyć do kolumny, przed każdą rewizja i specjalne identyfikatory. Wszystkie wejścia do parku pozamykano. Oczywiście jeśli ktoś już się zdecydował wziąć udział w paradzie, musiał zostać do samego końca, bo nie było też mowy o wydostaniu się z tego "magicznego kręgu".

     Przeciwnicy marszu też nie mieli zbyt wielu możliwości na zademonstrowanie swoich antypatii  demonstrantom. Wyładowywali więc energię na dziennikarzach, policji i mieście.
Słynny stał się filmik, zamieszczony w internecie, na którym policjant dolatuje do chuligana niszczącego jakieś "dobro publiczne" i drze się "Mój Belgrad przyjechałeś niszczyć?". Faktycznie, większość rozróbiarzy była "specjalnie importowana", czy też może raczej należało by powiedzieć "werbowana" po całej Serbii. 
Wyglądało to wszystko strasznie.
     Płonące samochody, zdewastowany mammograf (kolejny incydent, który stał się symbolem tego dnia), wszędzie dym, latająca kostka brukowa i rozwydrzeni kibole. Beszczelni do granic możliwości, niszczący co popadnie, rozkradający sklepy - bo nikt nie pilnuje. A astrolodzy ostrzegali, że 10.10.10 nie jest najlepszym dniem na gej-paradę, gdyż wszystkie planety będą się znajdowały w znaku Skorpiona, co niesie za sobą agresję i destrukcję...
Rok później parada w Belgradzie się nie odbyła. Była przygotowywana, lecz ostatecznie została cofnięta zgoda władz. Może Serbia faktycznie jeszcze nie jest gotowa, a może właśnie trzeba ją robić i oswajać ludzi... Pytanie czy warto... bo przecież trzeba liczyć się z kosztami zdewastowanego miasta i negatywnego obrazu państwa w zagranicznych mediach.

***

     Pierwszy raz w życiu takie zadymy widziałam w 2008 roku, też w Belgradzie, kiedy Kosovo ogłosiło swoją suwerenność. Wtedy również zaplanowano manifestację, a nad miastem zawisły jakieś czarne chmury, straszne napięcie, które można było odczuć wszędzie - ludzie, których spotykałam na ulicach, w autobusach i sklepach mieli zacięte miny, w kawiarniach zdawało się być jakoś mniej gwarnie niż zazwyczaj (takie przynajmniej odnosiłam wrażenie, możliwe, że był to mój trip). Wszyscy wiedzieli, że szykuje się coś niedobrego, a najbardziej męczyło to, że nikt nie mógł wiedzieć co się wydarzy, jak daleko posunie się ta na co dzień tłumiona ludzka agresja.
Do późna siedzieliśmy przed telewizorem w jednym z pokoi w akademiku i śledziliśmy sytuację, zliczaliśmy się i esemesowaliśmy - kogo jeszcze brakuje. 

     A następnego dnia rano jechałam na zajęcia i z okien autobusu szukałam powybijanych witryn sklepowych i wraków spalonych samochodów. Przecież na te same ulice widziałam wczoraj w telewizji, pełne krzyczących ludzi z flagami, płonących kontenerów, powywracanych tramwai, dymu i czerwonej mgły. Lecz ostre wczesnowiosenne słońce odbijało się w nowych już szybach, tylko dwie witryny, zalepione taśmą, wciąż czekały na przyjazd szklarza. Ukradkiem przypatrywałam się też ludziom - nie wyglądali na specjalnie zestresowanych. Dzień jak co dzień. Byłam na swój sposób rozczarowana, że tak wygląda miasto, które w nocy przeżywało piekło, w którym płonęły flagi i ambasady, gdzie rozgrywały się krwawe sceny, walki uliczne. 

11.10.2010 było podobnie. Naiwnie wzięłam dzień wolny i wybrałam się z aparatem z zamiarem udokumentowania "zgliszczy".
Okazało się, że to jakby szukać przysłowiowej dziury w całym.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz